Narkotyki to plaga sukcesu. Gdzie pojawia się sława kroczy za nią krok w krok problem nałogu.
Stephen King przekonał się o tym właśnie w momencie, kiedy wyprodukowano film „Carrie” na podstawie jego powieści o tym samym tytule. Poznał wtedy od środka świat gwiazd, Hollywood i wielkich produkcji. Teraźniejszy Stephen King nie przypomina ani trochę ówczesnego. Na internecie krąży wiele zdjęć i nagrań z wywiadów, na których King przypomina bardziej troglodytę, niż człowieka jakiego znamy dzisiaj. Miał długie włosy, gęstą brodę, był gruby i dużo palił. W tamtych latach poznał kokainę. Mówił, że pierwszy raz wciągnął ją w toalecie właśnie na jednej z gal wręczenia nagród i dostał ją od człowieka, którego znał z telewizji. Opisywał doświadczenie jako coś nadzwyczajnego, miał więcej energii – niemal nieskończone zasoby – i był bardziej towarzyski. Nic więc dziwnego, że wciąganie kokainy stało się nałogiem i niemal rytuałem jeśli chodziło o pisanie. Stephen King wciągał tak samo jak pił alkohol… kiedy pisał, dlatego był w stanie napisać kilkadziesiąt stron na jednym posiedzeniu. Sam wyznał, że miał tak podrażniony nos, że musiał wkładać sobie watę, żeby nie pokrwawić kartek.
Istnieje okres jego twórczości przesiąknięty nałogiem – można powiedzieć najmroczniejszy – kiedy King pisał dużo i wytrwale, a później nie pamiętał, że w ogóle to zrobił. Książka „Cujo” – najsłynniejszy przykład jego „zaćmienia” kokainowego i wzmożonego picia alkoholu – napisana została w miesiąc, a sam Stephen King przyznaje się, że niezbyt pamięta proces tworzenia książki.
Kolejnym przykładem jest powieść „Stukostrachy”, która również została dotknięta przez jego nałóg. Książka ma ponad 500 stron, ale King uważa, że jest w niej dobra historia tylko na około 200, reszta to zwykłe halucynacje narkotyczne i gdyby mógł napisać ją ponownie usunąłby większą ich część.
Zapytasz może czytelniku, dlaczego zatem King nie skończył z tym wszystkim raz na zawsze? Dlaczego nie przestał ćpać i chlać, przecież jego umysł jest na tyle ułożony, że na pewno potrafiłby wykrzesać taką siłę woli, aby to zrobić. Odpowiem, że może i by tak było, ale do tego wszystkiego dochodził jeszcze strach. Strach przed czym zapytasz?… No właśnie. Stephen King bał się, że po odstawieniu środków „dopingujących” nie będzie potrafił pisać. Mówi, że pił od zawsze, a odkąd zaczął ćpać kokainę pisało mu się jak nigdy, dlatego skończenie z tym wszystkim było tak trudne. Potrzebował naprawdę dobrego powodu i ten w końcu nadszedł. Jego żona i małe dzieci w końcu mieli dość. Tabitha postawiła mu ultimatum – brzmiące bardzo prosto: Kończysz z tym, albo odchodzę z dziećmi.
Stephen King nie musiał się długo zastanawiać. Strach przed niemocą pisarską i paranoją po odstawieniu alkoholu nie miały już znaczenia, przeważyła miłość do rodziny.
Życzę wam, żeby również w waszym życiu pojawił się ktoś, do kogo uczucie będzie miało na was podobny wpływ jak miłość Stephena Kinga do swojej rodziny.